Długo trwałam w takim przekonaniu. Byłam cicha, miła i grzeczna. Wszystko było w porządku. Tylko tam w środku było mi jakoś duszno, niezdrowo. W kocu zaczęłam dostrzegać innych ludzi poza dorosłymi. Jednak przez długi czas byłam bardzo nieufna, brakowało mi spontaniczności, bo jako dziecko, które dorastało w przekonaniu bycia lepszego od innych, przez wzgląd na bycie właściwie bezproblemową, trudno mi było odnaleźć się wśród hałaśliwych, krzykliwych rówieśników.
Trudno mi powiedzieć jaka byłabym dziś, gdybym nie poznała kilku wspaniałych osób, które (w większości nieświadomie) pomogły mi się otworzyć na innych. Dzięki nim stałam się kimś, kto naprawdę czuje, że żyje.
Ostatnio miałam trochę czasu, żeby to przemyśleć i ubrać wszystko w słowa. To taki rodzaj autoterapii. Dziś mogę ze stuprocentową pewnością powiedzieć, że wcale nie dorosłam. Po prostu zmieniłam się, a co za tym idzie, dziś jestem inną osobą - trochę bardziej pewną siebie, zdecydowaną, z gustem, a przede wszystkim otwartą na ludzi. W końcu przestało być mi duszno.
Właściwie... to co napisałaś w pewnym stopniu odzwierciedla mnie samą- zawsze byłam uczona, ze bycie grzeczną, dobrą dziewczynką jest najlepszym czym można być na świecie. Nie powinno być przez to żalu do rodziców, bo i oni nie chcieliby mieć problemowego dziecka.
OdpowiedzUsuńPrzepraszam za poprzedni komentarz, doszło do mega pomyłki.
OdpowiedzUsuń