sobota, 10 listopada 2012

Pozdrowienia dla hipsterów

     Jak dla mnie jest to prawdziwa muzyka [muzyka klasyczna] niż tzw. odpałki z przekleństwami, które są też muzyką ale to są już raczej "psie nuty". ~ TheAthos

     Osobiście, w przeciwieństwie do powyższej blogerki, staram się unikać wypowiadania się o czymś, o czym nie mam najmniejszego pojęcia. Naprawdę. I tego samego oczekuję od innych, którzy nadają swoim opiniom refleksyjny, a jednocześnie w miarę trzeźwy wydźwięk, co mniej doświadczeni czytelnicy mogą odebrać, jako niepodważalne fakty. Dlatego dziś chciałabym napisać o różnicy miedzy wyrażaniem opinii, a pierdoleniem o czymś, na czym się zupełnie nie zna.

     Jednak zanim zaczniemy mówić o rapie proponowałabym najpierw przesłuchać kilka kawałków (niekoniecznie wszechobecnej dziś Paktofoniki) i wsłuchać się w słowa, a może nawet spróbować powiedzieć coś o bitach. Kiedy choć trochę docenisz pracę jaką raperzy wkładają w każdy rym, możemy porozmawiać o tym czym są 'psie nuty'.





     Jeśli ktokolwiek uważa, że można porównywać rap do muzyki klasycznej, to naprawdę czuję się okropnie burząc jego mały, ciasny światopogląd. To dwa różne rozdaje muzyki; nie można stawiać ich na równi, a tym bardziej oceniać ich tymi samymi kategoriami. Jednak nie zmienia to faktu, że zarówno w rapie jak i muzyce klasycznej  można trafić zarówno na chłam, jak i naprawdę wybitne dzieła. Z tą różnicą, że kiepskie kompozycje osiemnastowieczny pianistów nie przetrwały do naszych czasów i ciężko wskazać coś konkretnego. Trudno.

     To, że znasz kilka utworów Chopina lub Mozarta, nie czyni cię kimś, kto ma prawo wygłaszać pseudo-patetyczne opinie na temat muzyki klasycznej. W końcu, co tu dużo ukrywać, nie znasz się na tym. Ja z resztą też, dlatego nie pierdolę o czymś, co wydaje mi się skrajnie niszowe. Wiem, że nie dość, że nie staję się wtedy kimś lepszym od tych, którzy słuchają 'odpałków z przekleństwami', a co inteligentniejsi odbiory od razu wyczują, że zupełnie nie mam pojęcia o czym piszę.
     Korzystając z okazji chciałabym pozdrowić wszystkich tego rodzaju hipsterów. Trzymajcie się; dobrze wam to hipstrzenie wychodzi.

poniedziałek, 5 listopada 2012

Dear homework, fuck you

     Powinnam się uczyć. Dobra.
     Chociaż w zasadzie mam jeszcze całą noc na naukę map świata, polski i historię, prawda? Z resztą każdy powód jest dobry, żeby zagłuszyć wyrzuty sumienia. A miało być tak pięknie. Precyzując: oceny miały być dobre, frekwencja - nienaganna, a wyszło jak zawsze. Nie, nie ubolewam nad tym. Jakiś czas temu doszłam do wniosku, że nie watro narzekać. Czasem trzeba po prostu wyluzować i  przestać martwić się czymś tak przyziemnym jak szkoła. Inaczej najlepsze lata twojego życia spędzisz wśród podręczników, zamartwiając się wszystkim dookoła. Nie warto, naprawdę.
     Kolejny sztampowy aforyzm. Powoli wchodzi mi to w nawyk.

     Odchodząc od tematu szkoły - w najbliższym czasie planuję publikację swego rodzaju artykułu. Pierwotnie miał on zmieścić się w jednym poście, ale im bardziej zaczęłam się zgłębiać w temat, tym bardziej stawało się to niemożliwe. Dlatego ukaże się on w dwóch, może trzech częściach. Będzie dotyczył problematyki bezwartościowych blogów, ostatnimi czasy mnożących się na potęgę. Za inspirację chciałabym podziękować Fairy oraz alllko.

     Na koniec zachęcam was do obejrzenia jednego z ciekawszy teledysków, na jaki miałam ostatnio przyjemność trafić:

środa, 31 października 2012

Trochę się zmieniło

Potrzebowałam przeryw. Teraz wracam; z nowymi pomysłami i motywacją, która jakiś czas temu się ulotniła.
     Mogę pochwalić się kilkoma sukcesami. Zrobiłam też sporo głupich rzeczy. Jednak mogę szczerze powiedzieć, że niczego nie żałuję. "Żyj tak, żebyś po latach mógł powiedzieć - przynajmniej się nie nudziłem" - wreszcie pojęłam istotę słów Forresta Gumpa. Dlatego stwierdziłam, że najwyższa pora pójść o krok dalej i zmienić kilka rzeczy. Między innymi belkę bloga i infantylny avatar.
     Wszystkie zmiany bardzo mi się podobają i nie mam do nich zastrzeżeń, co jest naprawdę rzadkością. Jest w porządku.
     Nadal będę pisać. O tym co mnie irytuje ciekawi, inspiruje. O mnie i o moich zainteresowaniach. Tych nowych jaki i trochę starszych. Jednak dziś chcę poruszyć temat, który pojawił się niespodziewanie razem z trącącą banałem grafiką o następującej treści: "Nie sztuką jest uśmiechać się, gdy w życiu wszystko idzie dobrze. Sztuką jest odnaleźć uśmiech, gdy nic się nie układa." Normalnie pokręciłabym głową  z politowaniem nad aforyzmem na miarę "Zmierzchu", ale jako że mam dziś humor w rodzaju "nikt mnie nie kocha, świat jest zły, a ja jestem brzydka i gruba", dlatego zastanowiłam się nad tym chwilę.
     I doszłam do przerażający wniosków. To, kurde, cholerna prawda. Po czym uśmiechnęłam się nad bezmiarem całego zła, które jakiś czas temu zwaliło mi się na głowę.
     I poczułam się znacznie lepiej.

sobota, 8 września 2012

"Haters gonna hate"

Pod ostatnim postem znalazł się komentarz, w którym zostałam poinformowana o wyzwaniu rzuconemu wszystkim blogom przez Bartka. Celem akcji (link tu) jest umieszczenie na blogu wpisu "[...] o tym co najbardziej hejtujecie na tym świecie". W ten sposób narodziła się moja prywatna lista pięciu znienawidzonych prze zemnie rzeczy:

1. Bezczynność. Nie znoszę, nie cierpię i nienawidzę spędzać czasu na nicnierobieniu, co jest u mnie równoznaczne z jakże twórczym siedzeniem na stronach z zabawnymi grafikami, demonami i tym podobnymi, a także ze spędzaniem całego wolnego czasu w domu. Oczywiście, wszystko jest dla ludzi, ale (co mnie przeraziło) wiele moich znajomych w głównej mierze tak właśnie spędziło tegoroczne wakacje.


2. Mili ludzie. Kiedyś sama taka byłam - miła. Zawsze i wszędzie; bez własnego zdania, skazana na łaskę i niełaskę tych o silniejszych charakterze - tym razem mnie wykorzystają, czy może jednak się zlitują? Kontakt z ludźmi, dla których głośne wyrażenie swojego niezadowolenia jest czymś abstrakcyjnym, działa na mnie szczególnie negatywnie. Może dlatego że widzę w nich siebie sprzed kilku miesięcy? Pewnie tak, ale jaki widać jestem dowodem na to, że jednak można się zmienić. 

3. "Jestem za gruba". Tego szczerze nie znoszę- narzekania znajomych (coraz częściej są to chłopacy (!)) na swój wygląd. Pomijając fakt, że rzadko kiedy jakiekolwiek skargi są uzasadnione, to takie narzekanie strasznie psuje mi humor. Kiedy dziewczyna mówi mi, że jest brzydka, niska i ma grube nogi, to po pierwsze obraża mój gust, a po drugie po prostu zatruwa mi życie i sprawia, że nie mam ochoty z nią więcej rozmawiać.

4. Oranż. Nienawidzę tego koloru. Kropka.

5. Komedie romantyczne. Nawet gdybym chciała, nie potrafiłabym przekonać się do komedii. A co dopiero do tych, które udają, że są "o miłości". Nie dość, że schematyczność kiczowatej fabuły aż kuje w oczy, to płytcy bohaterowie i ich refleksje sprawiają, że od dłuższego czasu nie odważyłam się dobrowolnie sięgnąć po żądną komedię romantyczną. Uwaga na boku: jeśli ktoś zna dobry, inteligentny (!) film z tego gatunku, to bardzo proszę, aby podzielił się ze mną tą wiedzą, bo nadal mam cichą nadzieję, że jednak są w tym przypadku wyjątki.

piątek, 31 sierpnia 2012

Już nie mogę się doczekać

Poległam. Całkowicie i zupełnie świadomie. Jednak co gorsze czuję, jakby z serca spadł mi ogromny ciężar. Tak, mam namyśli moje wakacyjne plany, a raczej długą listę ambitnych rzeczy, którą całkowicie olałam. W zamian za to otrzymałam najlepsze wakacje w życiu.
     Nigdy nie sądziłam, że przez tak krótki okres czasu zdążę tak wiele zmienić. Jednak gdyby nie to, nadal byłabym nieśmiałą, zamkniętą w sobie, a co najgorsze zgorzkniałą szesnastolatką. Samo to brzmi zupełnie irracjonalnie i nadal zastanawiam się jak mogłam tak żyć.
     Może będę się powtarzać, ale przez dwa ostatnie miesiące naprawdę się zmieniłam. I w końcu mogę potwierdzić, że szesnaście lat to naprawdę dobry wiek; jeśli nie najlepszy.
   
     Zamiast ślęczenia nad książkami i innymi równie ekscentrycznymi rzeczami, spotykałam się ze znajomymi, trochę rysowałam i oglądałam filmy. Dokładnie w tej kolejności. I tak, nadal podtrzymuję, że były to najlepsze wakacje mojego życia.
     Poznałam wielu naprawdę różnych ludzi, co pozwoliło mi wyzbyć się mnóstwa uprzedzeń i stereotypów. Nieraz przekonałam się, że nie można oceniać kogokolwiek na podstawie wyglądu, stylu, czy tego, co mówią o nim inni. Wyrobiłam sobie również własne zdanie w wielu różnych kwestiach, a co ważniejsze nauczyłam się mówić "nie" i przestałam być miła. Ciągle. I zawsze.


     Powtórzę się po raz kolejny. Zmieniałam się. Właśnie dlatego przestałam ze strachem odliczać dni do trzeciego września. Powiem więcej - po cichu naprawdę nie mogę się już doczekać nowej szkoły, nowej klasy, a przede wszystkim nowych ludzi.
     Do napisania!